Dzwonili ze szpitala, żebym przyjechał po mamę. Dałem radę tylko cicho jęknąć, aż kobieta po drugiej stronie kilka razy powiedziała do telefonu nieprzyjemne „Halo? Halo?” Od razu zadzwoniłem do adwokata, który zgodnie ze starym prawniczym zwyczajem coś kręcił, ale w końcu powiedział, że muszę po nią jechać, bo jestem nie tylko jej najbliższym, ale i jej jedynym krewnym. Najpierw chciałem wysłać sekretarkę, ale w środku zdania rozmyśliłem się mówiąc tylko, żeby odwołała wszystkie moje dzisiejsze spotkania. Przed szpitalem wybudowali nowy zadaszony parking, a ja tyle czasu jeździłem w kółko w poszukiwaniu miejsca. Do garażu wjechałem dopiero po uświadomieniu sobie, że tylko to odwlekam.
Jak zdobyli mój numer? Może złamali prawo o ochronie danych osobowych i mogę ich podać do sądu?
Nie złamali. Mama miała numer napisany na kawałku papieru, razem z moim imieniem i dopiskiem „syn”. Skąd go miała, nigdy się nie dowiem, jak powiedział rozmawiający ze mną lekarz. Mamę przyjęli z diagnozą niedożywienia i odwodnienia. Cierpi na tak zaawansowaną demencję starczą, że zapomina jeść i pić, dlatego nie nadaje się do życia w pojedynkę. W szpitalu, regularnie jedząc, odzyskała kilka kilogramów i mogą ją wypisać, ale musi być pod czyjąś opieką. Lekarz poszedł jeszcze uporządkować jakieś dokumenty, a ja zadzwoniłem do sekretarki, żeby koniecznie, pokreśliłem koniecznie, znalazła wolne miejsce w jakimś domu starców, gdziekolwiek w kraju. Albo i poza nim.
Kiedy lekarz wrócił, tylko napomknął, że mama ma poważne problemy z pamięcią i prawdopodobnie mnie nie rozpozna.
Przywieziono ją na wózku inwalidzkim, spała, a rzadkie włosy spadały na jej zmęczoną twarz. Zawahałem się: jedna część mnie od razu wiedziała, że to ona, a druga musiała ją dopiero rozpoznać. Pamiętałem ją jako dużą, silną kobietę, przypominającą babo-chłopa, ubierającą się jak mężczyźni i przeklinającą jak oni. Rozkazy kończyła płaskim uderzeniem w stół. Przez dziesiątki lat, od czasu kiedy jej nie widziałem, zwiędła jak te wiszące w środku zimy na drzewach śródziemnomorskich miast nieobrane pomarańcze.
Podpisałem i siostra tak ot odeszła, zwalniając uchwyty wózka. Powoli zacząłem go popychać w kierunku wyjścia, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. Myślałem, że panuję nad swoim życiem, aż tu nagle jednym telefonem odwrócono mi je do góry nogami.
W trakcie drogi na parking zadzwoniła sekretarka. Znalazła dom starców, gdzie mogą przyjąć mamę za czternaście dni i, sądząc po głosie, powinienem jej pogratulować. A zapytałem tylko, czy nie da się wcześniej. Powiedziała, że nie, chyba że coś wypadnie. Jeśli ktoś umrze, wyjaśniła po chwili. Ale za to wynajęła wykwalifikowaną pielęgniarkę, która zajmie się panią mamą, żeby mnie zbytnio nie obciążać. Chciałem krzyknąć, ale w końcu tylko powiedziałem, aby jeszcze popróbowała i uruchomiła moje kontakty, pieniądze nie grają roli.
Otworzyłem tylne drzwi samochodu i przyglądałem się wózkowi. Pewnie jest składany, pytanie tylko, czy poradzę sobie ze szczegółami technicznymi. Mama jeszcze lekko kimała ze zwieszoną głową. Jeśli miałbym furgonetkę, spokojnie wstawiłbym ją na tylnią część, a tak będę musiał ją podnieść i przenieść na siedzenie. Wyciągnąłem ręce i stanąłem. Dziwne uczucie. Wstręt? Strach? Zmusiłem się i dotknąłem jej. Skóra była pomarszczona, ale ciepła. Czyżbym się spodziewał obślizgłego chłodu? Przypomniałem sobie zalecenia na temat dźwigania ciężarów, i przykucnąwszy z wyprostowanymi plecami, wsunąłem ręce pod jej ciało, policzyłem do trzech i na wydechu porwałem ją w górę. Dosłownie wyrzuciło ją w powietrze. Była lżejsza niż ostatnia paczka prezentów, przygotowana przeze mnie dla syna i córki na święta Bożego Narodzenia. Obudzona przez wstrząs rozglądała się wokoło, aż jej zmęczony wzrok wbił się we mnie. Po moich plecach przeszedł dreszcz.
„Młody człowieku, zabiera mnie pan do szpitala na badanie?”
„Tak,” odpowiedziałem wreszcie.
„O, dziękuję, bardzo pan miły”, powiedziała, gdy położyłem ją na siedzeniu, po czym znów jej szyja się ugięła.
***
Położyłem ją na łóżku córki. Obydwoje studiują poza domem i wrócą dopiero na wakacje, a żonę już kilka lat temu zamieniłem na krótsze i nie zobowiązujące związki. Wolę mieć spokój w mieszkaniu. Sekretarka dała mi znać, że przyjdzie pokojówka, a jeśli chodzi o miejsce w domu starców, to po połączeniu zdeklarowanych przysług i pieniędzy, dało się skrócić czas oczekiwania na przyjęcie do jednego tygodnia. Dom jest w centrum miasta, dodała radośnie. Nie mogła mnie bardziej zdołować, ale dbając o swój wizerunek, darowałem sobie komentarz, że wolałbym ją wysłać gdzieś za morze.
Zerkałem w kierunku zamkniętych drzwi. Jak to się mogło stać, że czarownica jest w moim mieszkaniu? Osiem lat psychoterapii, taki wydatek! Przez pierwsze trzy lata dwa razy w tygodniu, bo taka była potrzeba. Później raz w tygodniu, aż w końcu raz na dwa tygodnie. Tak czy siak – zacząłem liczyć, ile mnie to kosztowało. Ale w końcu wolałem to zostawić. Kiedyś przypadkowo natrafiłem w telewizji na transmisję jakichś zawodów jeździeckich w skokach przez przeszkody i jeden z zawodników na bitnym młodym rumaku nazywał się tak jak mój terapeuta. Mógł być jego synem. Patrzyłem na to cudowne zwierzę, ruchy jego mięśni i powiedziałem sobie, tak, moje pieniądze ulokowane są przynajmniej w jednej z tych silnych nóg. Westchnąłem: na cały ten luksus pozwoliły moja i jej podobne mamy. Cóż za wydatki! Jakoś pomogło. Teraz wszystko stało się dla mnie jasne. W głowie. Że byłem nieszczęściem, jakie się jej przytrafiło, że miała zły obraz samej siebie i chciała być tough guy, silna i stanowcza, która nie wykształciła uczuć macierzyńskich, bo sama tak naprawdę nigdy nie była dorosła. Trzymała się z chłopakami i została taką chłopczycą, jedną z tych moich znajomych rówieśniczek. Przeszło im w okresie dojrzewania, mojej mamie nie. Wyrosła na babo-chłopa, wiecznie rywalizującą z chłopakami i postępującą ze mną jak z jednym z nich, którym ciągle musi udowadniać swoją siłę. Niczego nie potrafiłem zrobić tak jak trzeba i nigdy mnie nie pochwaliła. Czasami musiałem stać przed nią tylko kiwającą głową, jakoby ze mnie, życiowego niedorajdy, nic nie wyrosło. Głupi, tępy, który nie nosi głowy na karku, niezdarny, wstrętny, bezwartościowy. Jak kupiła przybory szkolne do pierwszej klasy, rozłożyła je obok siebie na stole i kiwając głową, głośno westchnęła: takie wydatki, takie wydatki!
Nagle przypomniałem sobie, dlaczego tak przygotowywałem się do przeniesienia jej do samochodu. Musiałem ją przecież podnosić jako dziecko – chwytałem ją w okolicach ud, napinałem się i próbowałem dźwignąć. Jaki z ciebie mężczyzna, co w dodatku bezsilnej kobiety nie potrafi podnieść? Jak na tyle urosłem, że byłem w stanie zrobić to z lekkością, już tego nie wymagała. Wtedy wyprowadziłem się i zapomniałem o niej. Po kilku związkach z pogardzającymi mną i poniżającymi mnie kobietami, zdecydowałem, że nie mogę kontynuować tego typu relacji, zdecydowałem, że nie chcę tak dalej, i wyraźnie nie mogąc sobie ze sobą poradzić, leczyłem się sportami walki, potem psychoterapią, a teraz okazuje się, że źródło moich problemów leżało w sąsiednim pokoju.
Przyszły z przeszłości, o której myślałem, że jest już dawno za mną. Straszne uczucie: odcinasz przeszłość, a ta dalej chce być z tobą. Uczucie bezsilności, takiej dziecinnej, opanowującej całego ciebie i tylko uwalniającej chorobliwe narzekania o winie całego świata.
Powinienem pójść w tej chwili udusić jakiegoś starca, zwalniając w ten sposób łóżko w placówce?
Wolałem zadzwonić do sekretarki, żeby zarezerwowała mi pokój w hotelu.
Z pokoju obok słyszałem jakieś ruchy. Może upadnie, połamie się i znowu wyląduje w szpitalu? Na darmo się łudziłem. Powoli wślizgnęła się na korytarz.
Zauważywszy mnie zapytała:
„Chłopcze, długo na mnie czekałeś?”
Tylko obserwowałem.
„Przecież zaraz wracam, tylko skoczę do ubikacji, a potem będzie mnie pan mógł odwieźć na badanie.”
Udała się w złą stronę, dlatego wstałem i nakierowałem ją na właściwą drogę.
Za każdym razem, kiedy jej dotykałem, nie mogłem uwierzyć, jak bardzo się stała krucha i drobna. Miałem nadzieję, że będzie umiała się sama załatwić, i na szczęście umiała. Kiedy znowu pojawiła się w przedpokoju, naprowadziłem ją na pokój córki i poszedłem się pakować.
***
Przy zapalonej lampce nocnej patrzyłem na drzwi pokoju hotelowego. Po kilku godzinach zgasiłem światło, ale nadal się wpatrywałem. Czasem zatapiałem się w śnie, śniąc o korytarzu z rzędem ułożonych nocników, po czym wzdrygałem się i budząc w strachu, dalej czuwałem. Wiedziałem dokąd mnie te sny cofają, do czasu mojego pobytu w szpitalu. Mama uparcie twierdziła, że poszedłem tylko na krótkie pięciominutowe badania kontrolne, ale ja odniosłem inne wrażenie. Dopiero w środku psychoterapii, kiedy przypominałem sobie coraz więcej szczegółów ze szpitala, poszedłem przejrzeć swoją kartotekę. Na pięć tygodni mnie zostawiła, pięć tygodni! Była jak zwykle w trakcie jakiegoś burzliwego i tragicznego związku, miała tyle pracy sama ze sobą, że nie przyszła mnie odebrać. Pewnie do niej dzwonili, ale wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych. A teraz ta kobieta śpi w moim mieszkaniu, podczas gdy ja czuwam w hotelu. Jednocześnie płacę za to i to, takie koszty i taki ze mnie osioł!
Co jeśli ją wyrzucę przez okno? Specjalnie kupiłem to mieszkanie w centrum, ze względu na widok z dużym tarasem na dachu, nie zdając sobie jeszcze wtedy sprawy, że w tym wypadku wysokość mogłaby się przydać.
Czy to jest humor? To jedynie narzędzie, którym mogłem rozbroić mamę? Zatrzymać ją tym zabawianiem w ruchu, w środku akcji? Że nie patrzyła na mnie jak na cuchnące robactwo, ale jak na dwornego giermka?
Leży w pokoju mojego mieszkania, dzieli nas pół miasta, a ja nie śpię tak jak zawsze nie spałem, kiedy kończył się jakiś jej związek, w strachu, że zdziczała wpadnie do mojego pokoju i zacznie się znęcać, bo w końcu nie byłem mężczyzną. Mówiłem sobie w duchu, że już po wszystkim, że jestem silniejszy od niej, a mimo to i tak nie mogłem zasnąć.
Wschodził dzień, kiedy wyrzuciłem ją przez barierkę. Spadała powoli, tak była koścista. Martwiłem się tylko, że trzepocząca koszula będzie robiła za spadochron. Skoczyłem na równe nogi cały oblany potem i pocieszając się, że spada wystarczająco szybko, uświadomiłem sobie, że leżę w łóżku, nie do końca pewien, czy to był sen czy nie. W strachu zapaliłem światło i rzeczywiście ciągle jeszcze leżałem w pokoju hotelowym.
Przebrawszy mokrą górną część piżamy zrozumiałem, dlaczego wyprowadziłem się z domu jeszcze w szkole średniej. Bo ciągle coraz bardziej się bałem, że nie będę już poskramiał swojej siły i agresji, że zbiorę się w sobie i ją zabiję. Świadomie, ale jakoś na dnie wiedziałem, że spełniłbym w ten sposób jej przepowiednię. Naprawdę skończyłbym w więzieniu i zamknąłbym przed sobą wszystkie drzwi. Nigdy nie zostałbym tak dobrym ekonomistą i biznesmenem.
I teraz mi ją dali, oddali na łaskę i niełaskę.
Ale z umysłem, uwięzionym w chwili, kiedy czekała na kierowcę, żeby ją odwiózł na jakieś badania kontrolne do szpitala. A wszystko inne toczyło się dalej – czy to możliwe? Dwadzieścia siedem lat jest ode mnie starsza, naprawdę i mnie czeka taka sama dyspersja?
Od razu z rana poszedłem do apteki i kupiłem pełną reklamówkę domowych lekarstw.
***
Codziennie rozmawiałem przez telefon z pokojówką, mimo że ciągle mówiła to samo. Miła starsza pani sama dba o siebie, tylko zapomina jeść i pić. Staje na środku mieszkania, wbija wzrok w jeden niewidoczny cel i stoi tak czasem całą godzinę albo i więcej, a potem zaspanym głosem pyta, kiedy przyjdzie kierowca. Nie wie, że ma jakiegoś syna. Sekretarka chodziła zamiast mnie do mieszkania po potrzebne mi rzeczy, dziwnie na mnie patrząc. Najwyraźniej spodziewała się po moim zachowaniu smoka, a i ona znalazła sympatyczną starszą panią.
Próbowałem w skupieniu wypełniać swoje obowiązki, tłumacząc, że zwykle i tak korzystam z mieszkania tylko do spania, co mimo wydatków, mogłem robić też w hotelu. Następne noce były spokojniejsze od pierwszej. Chociaż kilka dni później stanąłem na chodniku naprzeciw swojego mieszkania i wpatrywałem się w taras. Barierka wydała mi się jakaś trochę niska, że mama sama mogła się przez nią przechylić. Otarłem dłonią czoło. Wystarczy. Nie upadnie i jej nie wyrzucę. Ale jeśli byłbym teraz świadkiem jednego z jej wybuchów, zamiast mnie, dziecka, wyleciałaby na ulicę szerokim łukiem. To jednak nie jest możliwe, ta kobieta już nie istnieje, została tylko wysuszoną staruszką przechadzającą się po mojej posiadłości. Na pewno zauważy, że powierzchnia jest dużo większa i wyposażenie niewspółmiernie droższe, ale nie może wiedzieć, że sfinansował to jej niekompetentny syn. Jej rozsypujący się umysł już mnie wymazał, nigdy dla niej nie istniałem. Zemsta jest naszą złością za nieprzewidywalną przyszłość. Powracamy do przeszłości chcąc przywrócić to, czemu nie mogliśmy zapobiec w odpowiednim momencie. Zgadzałem się z tym, że morderców trzeba zabić, choć swojego niezmiennego politycznie zdania nigdy publicznie nie wygłaszałem, ale jak mamy się mścić na rodzicach? Kiedy oni mieli siłę, my jej nie mieliśmy; teraz jest na odwrót i nigdy nie będzie tak, że spotkamy się z nimi w chwili, kiedy siła będzie podzielona po obu stronach. Wtedy zemsta byłaby przyjemnością. Jeszcze gorzej, co jeśli rodzicom szwankuje mózg i nie są już tym samym ciałem ani tym samym duchem? Mało tego, mają inną przeszłość, przeszłość beze mnie!
Gapiłem się w zmatowiały błysk metalowej barierki.
Nie tylko zabić, ale i porozmawiać już z nią nie potrafię. A to bolało. Że nie mogę jej pokazać mieszkania, zachowanych książeczek, o których nie wiedziała nawet żona, zawieźć ją do garażu, trochę jakby przypadkiem przejść się z nią obok moich dyplomów, wiszących w ramkach na ścianie przedpokoju.
Z całej siły pragnąłem tylko jednej chwili, w której będąc przy starych zmysłach i ciągle z tym starym ciele, mogłaby mnie rozpoznać i zobaczyłbym w jej oczach, że wstyd jej tego wszystkiego, co mi powiedziała i zrobiła.
Poczułem świąd w oczach, przełożyłem teczkę biznesową do drugiej ręki i odszedłem.
***
Sekretarka wpisuje mi do terminarza „kwaterunek pani mamy”, wtorek, o jedenastej, rezerwując mi całe dwie godziny. Wpis opatrzyła czerwonym znakiem zapytania, przy którym zacząłem długo i delikatnie postukiwać wskaźnikiem po ekranie telefonu. Jeśli nie jako ekonomista, to jako biznesmen jestem osobą publiczną, dlatego muszę się naprawdę zastanowić. A już w ogóle, jeśli chciałbym się bardziej udzielić w polityce, nad czym się zastanawiałem. To, że mamę do jej przedśmiertnej kwatery wiozły sekretarka i pokojówka, nie brzmiałoby zbyt dobrze w mediach. Z drugiej strony czułem wyzwanie – przecież mogę z nią wytrzymać dwie godziny, jestem duży i silny, a ona słabowita. Role się odwróciły. Wskaźnik rozleciał mi się w ręce. Nie zauważyłem, że ściskam go w pięści. Będę musiał liczyć wdechy i wydechy, wykonywać ćwiczenia relaksacyjne. Brałem udział w kilku podobnych kursach, raz nawet opłacałem własnego doradcę, któremu dziś mówią guru. Końcówką uchwytu szczoteczki do zębów zmazałem znak zapytania i potwierdziłem zobowiązanie.
***
Pokojówka z mamą na wózku czekały już na mnie w podziemnym garażu pod moim domem.
„O, młody człowieku,” powiedziała mama, „przyjechał pan, żeby mnie odwieźć na badania do szpitala?”
Kurwa mać, młody człowiek, przecież mam już pięćdziesiątkę na karku! Nigdy nie używała tego słowa! Skąd jej to teraz przyszło do głowy? Stara jest też ślepa, czy co?
„Tak, tak,” przytaknąłem i uśmiechnąłem się na siłę.
„Dzisiaj pani jest wyjątkowo żwawa,” rzuciła pokojówka, „jeszcze nigdy jej takiej nie widziałam.”
Wsadziliśmy ją do samochodu i znów miałem wrażenie, jakbym przenosił kilkuwarstwowy worek z kośćmi. Pokojówka zostawiła wózek przed drzwiami pasażera, i tak jak wszystko dotychczas robiłem na pokaz, to teraz nie chciałem go przenosić przed tylne siedzenia. Ruszyłem i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę w tylnym lusterku. Pokojówka machała za nami.
***
Dobrze znam ulice miasta i wiem dokładanie, gdzie jest ten dom, ale wolałem sprawdzić wcześniej na mapie, zarysowując sobie przed oczami całą drogę w obrazkach. Mama trochę się zdrzemnęła, tylko na kilka minut, dokładnie w momencie, kiedy musiałem zatrzymać się przed znakiem zakazującym ruch. Zamknęli drogę, strzałka objazdu wskazywała w lewo. Jechałem zgodnie z nią i znalazłem się nagle w środku nie za dobrze znanej mi części miasta. Rozpaczliwe szukałem w pamięci, chcąc przypomnieć sobie ulicę okrążającą plan budowy i znalazłem ją, ale była jednokierunkowa. Nie w moim kierunku. To śmieszne, powiedziałem do siebie, choć tak naprawdę nie było mi do śmiechu. Ściekający mi z czoła pot wycierałem rękawem marynarki, czując jednocześnie jak po plecach spływają mi krople. Ukradkiem spojrzałem w kierunku mamy.
Nie spała!
Prowadziłem, trzymając mocno kierownicę i patrzyłem na swoją silną rękę, siwiejące włosy wiedząc, że mimo ciała, mając pięćdziesiąt lat, nadal byłem dzieckiem. Pragnąłem wykazać się, zrobić coś w końcu dobrze, być pochwalonym. Żeby tylko raz powiedziała, o, to zrobiłeś naprawdę dobrze. Albo żeby przynajmniej przytaknęła, z uśmiechem. Czy w ogóle kiedykolwiek widziałem ją uśmiechniętą? Bardziej marudziła, wystawiając zęby, jakby mnie miała zaraz ugryźć.
Dlaczego nie zostawiłem tego innym, mam gdzieś media!
„Chłopcze,” powiedziała, „jeśli pan się zgubił, proszę się nie denerwować. Niech pan kogoś zapyta, zaraz znajdziemy!”
„A?”
Dobrze, że kierowca mercedesa zaczął trąbić dużo wcześniej, tak że mogłem oderwać wzrok od mamy, zawczasu nacisnąć na hamulec i skręcić na parking. Mijając mnie pokazał środkowy palec i coś wrzeszczał, a mama tylko smutno odkiwnęła.
„Jacy niektórzy ludzie są nerwowi. Jak tylko sobie pomyślę, że mają dzieci, jak oni muszą je traktować…”
„A?”
Na szczęście jeszcze nie ruszyłem, więc bez przeszkód mogłem się na nią gapić.
Kpi ze mnie? Nabija się? W rzeczywistości jest tą z moich wspomnień, tylko pod maską bezsilnej staruszki? Z jej umysłem wszystko w porządku? Coś mnie złapało za gardło. Znów okazała się mądrzejsza ode mnie, z tym że teraz wygrywa cynizmem, bo nie może mnie już pokonać fizycznie?
Próbowałem się skoncentrować na ćwiczeniach oddechowych, ale dziurki od nosa tak mi się rozszerzały, że co chwila oczekiwałem ich w środku mojego punktu widzenia.
Złość dźwigała mi się z żołądka.
„Tak,” syknąłem, „skończyłem studia, obroniłem się i doktoryzowałem. Jestem jednym z głównych ekonomistów w kraju, wykładam na czołowych światowych uniwersytetach, doradzam korporacjom, mam swoją kolumnę w najważniejszym magazynie finansowym, kiedyś zostanę wykładowcą akademickim. Podróżuję po całym świecie, mam dwoje udanych dzieci, pięć firm; jedna z nich jest główną w swojej dziedzinie, kobiety mnie pragną, znam pięć języków biegle i dwa dobrze, jestem członkiem komisji krajowych, związków międzynarodowych, rotary klubu, organizacji charytatywnych, mam czarny pas karate od dwóch dni, potrafię przebiec maraton…”
Trochę mi zabrakło.
„… eee… zapisałem się do towarzystwa znawców esperanto i wspieram towarzystwo ochrony zwierząt. Postawiłem druga cegłę, zaraz po burmistrzu, schroniska dla psów!”
Gapiła się na mnie.
„Ojej,” westchnęła.
Patrz! Tylko spójrz na mnie, mimo ciebie wszystko to osiągnąłem!
Przytaknęła:
„I po tym wszystkim ciągle jeszcze pracuje pan jako kierowca, wożący staruszki do szpitala?”
Rozdziawiłem usta, naprawdę jak ryba. Po chwili zaczęło ze mnie wychodzić najpierw małe „a”, a potem coraz większe.
Położyła mi dłoń na kolanie i poklepała.
„Wie pan, zasługuje pan na lepszą pracę. Musiał panu ktoś wbić do głowy, że nie nadaje się pan na kogoś więcej niż kierowcę.”
Jej uśmiech był przyjacielski. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Tak chciałem, będąc dzieckiem, tak marzyłem, by jej usta wygięły się w uśmiechu, oczy zabłyszczały, tak jak teraz. Ponury mężczyzna w postaci mamy, który męczył mnie przez całe dzieciństwo, zginął, starość go zmordowała, wydobywając na wierzch miłą, ukrywającą się ciągle w twardym ciele, z którego nie potrafi się uwolnić, istotę.
„Mama,” szepnąłem.
Pogroziła mi palcem:
„Tak mi się właśnie wydawało, że to musiała być ona.”
W jednej chwili stałem się dzieckiem i ze strachu zamknąłem się w sobie. Nie, nie uraziło mnie to, wmawiałem sobie, jak radziła w takich sytuacjach terapeutka. Jesteś duży, dorosły, silny, to tylko wspomnienia, już po wszystkim.
Rozżalona dodała:
„Zawsze mówię, takie mamy, które poniżają swoje dzieci, trzeba by zamknąć w więzieniu!”
Znów mnie poklepała.
„Wie pan, niech mnie pan odwiezie na badanie, a potem od razu poszukamy panu odpowiedniej pracy.”
Zachęcająco się do mnie uśmiechnęła.
Na początku nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Tyle tego było… Ucisk w klatce piersiowej, pomyślałem, zawał serca, ale potem wyżej, szyja, przecież to nie może być prawda, astma! Już tyle lat nie miałem ataku, najcięższe przeszły mi już po pierwszym roku psychoterapii, potem dzięki bieganiu pozbyłem się ich na dobre. Złapałem za lewą kieszeń, ale nie było w niej inhalatora. Już lata go tam nie było.
Umrę, a ona będzie tego świadkiem. Zobaczy, że naprawdę nie potrafię żyć.
Mogłem jeszcze świszczeć i furczeć, oczy mi się wytrzeszczyły, łapałem bezskutecznie powietrze wiedząc, że muszę się uspokoić, zatrzymać walkę, odpuścić sobie, ale nie mogłem, nie mogłem. Gdziekolwiek, chcę umrzeć gdziekolwiek, byle nie z nią.
Objęła mnie.
Przytuliłem się do niej i zamknąłem oczy.
Jej zapach. Z góry wiek, potem moje mieszkanie, następnie szpital i gdzieś na samym dnie zapach dzieciństwa.
Skurcze ustawały, uspokoiłem się.
Byłem dzieckiem i spełniło się moje największe marzenie. Mama wzięła mnie w swoje ramiona.
Płakałem, a oskrzela się otwierały, wypuszczając coraz więcej powierza, że mogłem płakać mocniej i mocniej. Że mogłem wciągać do płuc jej zapach.
Odsunąłem się i spojrzałem na nią przez łzy.
„Mama, moja mama!”, odetchnąłem.
Patrzyła na mnie z zainteresowaniem, przytaknęła, westchnęła i powiedziała:
„Mam nadzieję, chłopcze, że pomogło. A teraz wróćmy do tego, po co pan tutaj właściwie jest. Może mnie pan zawieźć do szpitala?”
Przytaknąłem.
„I naprawdę, niech pan sobie znajdzie inną pracę! To zadawanie się ze starymi ludźmi nie jest dla pana.”
***
Przed domem czekała na nas sama dyrektorka, a mama zapytała, w czasie gdy przenosiłem ją na wózek, czy jestem tym młodym człowiekiem, który ją będzie… Tak, tak.
Musiałem obejrzeć pokój i odbyć rozmowę z panią dyrektor. Kiedy oddałem mamę opiekunce, wychyliła się jeszcze przez oparcie wózka i wiedziałem dokładnie co powie. Zaczęło mi się robić zimno, ale wraz ze słowami odeszło mrowienie.
Zanim ją odwieźli, powiedziała:
„Pięć minut i będzie po wszystkim.” I zapytała: „Poczeka pan na mnie?”
„Tak,” powiedziałem, i ponieważ wiedziałem, że już nigdy mnie nie zobaczy, mogłem dodać:
„Dziękuję.”
tłum. Marlena Gruda